maja 23, 2007

Szczupak 70 cm


Majowy wypad na jezioro Allua niedaleko Macroom w Irlandii. Tego dnia popełniliśmy duży błąd szukając szczupaków w miejscach gdzie zwykle stały, czyli w czcinach i rozmaitych zakamarkach. Tymczasem zębacze tego dnia przebywały na głębszej i otwartej wodzie. Dopiero pod koniec dnia zrozumieliśmy swój błąd. Na zdjęciu mój największy dotychczasowy szczupak. Mierzący 70 cm zębacz wziął na otwartej wodzie na Salmo Slider w barwach hot perch. Po mierzeniu i sesji fotograficznej wraca do wody.

maja 20, 2007

Konger 80 cm


Tego dnia wybraliśmy się pospiningować na klify Slea Head. Niestety wyniki były mizerne, jeden rdzawiec i jedna makrela. Znacznie ciekawszy połów został dokonany za to metodą gruntową.

Na kawałek makreli połaszczył się niewielki (!) konger. Miarka pokazała 80 cm tak, więc jest to wyrównanie mojego dotychczasowego rekordu długości ryby. Poprzednio rybę tej długości złowiłem w zeszłym roku na stawach w Glinniku, a był nią jesiotr.

maja 17, 2007

Krab z Ventry


Kraby są częstym przyłowem w czasie wędkowania na Atlantyku. Oczywiście rzadziej, jeśli wędkujemy metodą spinningową. Najczęściej lądują podhaczone za któreś z odnóży. Zdecydowanie częściej można się jednak na nie natknąć wędkując z gruntu. Kraby ochoczo obsiadają leżącą na dnie przynętę i trzymają się jej nie zważając na okoliczności. Czasami może być to uciążliwe, ponieważ gdy kraby obsiądą przynętę nie ma szans na branie ryby. Często można zobaczyć charakterystyczne drganie szczytówki, gdy krab lub kraby dobierają się do przynęty. Ich rozmiary wahają się od maleńkich, rozmiarów pudełka zapałek do całkiem sporych wielkości dwóch dłoni. Przy odhaczaniu należy zachować ostrożność albowiem krab w mocnych szczypcach może połamać palce. Często się zdarza, że przestraszony krab odrzuca odnóże w geście obronnym. Tak właśnie uczynił krab na zdjęciu widząc cień kolegi usiłującego go sfotografować. Mimo to nie zamierzał rezygnować z kawałka makreli, którego się trzymał. Wszelkie strząsanie i próby oderwania go nie przynosiły efektu. Dopiero zarzucenie zestawu razem z nieproszonym gościem sprawiło, że puścił się jeszcze w locie. Widać kraby nie lubią przeciążeń. I to jest dowód na stwierdzenie, że kraby nie mogą być kosmonautami.

maja 13, 2007

Dwa wieczory w Dingle

Zbliża się okres ochronny na irlandzkiego bassa. Trwa od 15 maja do 15 czerwca – to jeszcze trzy dni. Spotykamy się na znanej plaży w Dingle. Jak zwykle napawamy się widokiem wzgórzy otaczających zatokę.

Chmur kładących się na ich szczytach,

rozległych pastwisk na ich zboczach przylegających do morskiego brzegu,

bajecznie położonych zabudowań,

jak również pięknem tego co pod naszymi nogami.

Nie wyłączając morskiego dna odsłoniętego akurat przez odpływ.

Robimy krótki przegląd przynęt, po czym zakładamy te, co zawsze i zaczynamy działać.

Wszyscy łowimy odkryciem tego sezonu, sprawdzającymi się doskonale, 9-cio centymetrowymi bezsterowymi woblerami. Powiedzieć można – boleniowymi. Nie mija wiele czasu a tuż przy swojej przynęcie, przy samym brzegu widzę chlapnięcie i przewalające się ciało bassa. Chwilę potem Paweł ma na wędce rybę, wymiarowego labraksa (wymiar ochronny to 40cm), którego pewnie ląduje. Paweł za przynętę używa zeszłoroczny hit, 3 cm pomarańczowego, twistera na 3 gramowej główce. Moi bardziej doświadczeni koledzy zgodnie stwierdzają, że ponieważ jest widno lepiej przestawić się na te właśnie gumki. Ja również dostaję taką przynętę z arsenału Tomka. Jednak zarówno szczęśliwy łowca jak i ja mamy wrażenie, że bass przypłynął tu za woblerem a w gumę uderzył „z rozpędu” po nieudanym ataku na woblera. Po dłuższej chwili bezowocnego jig-owania decyduję się powrócić to woblera. Ta decyzja przynosi prawie natychmiastowy rezultat w postaci kolejnego bassa

Zaczyna zmierzchać a my rzucamy zapamiętale

W pewnym momencie Paweł zacina dużą rybę, która walczy zapamiętale

Okazuje się, że to ponad 2-u kilogramowy, mullet czyli po polsku cefal

Tego dnia kończymy ze wspólnym wynikiem 6 bassów, 1 mullet i 2 malutkie rdzawce. Następnego dnia czekam na wieczór. Niestety wieje porywisty wiatr (taki, co zrywa czapki). Nawet nie dzwonię do Tomka spytać się jak warunki na zatoce w Dingle. Nie dzwonię, za to On dzwoni do mnie. „Przyjeżdżasz? Tutaj wcale nie wieje, woda jest OK.” słyszę w słuchawce. To mi wystarcza i 15 min później już jestem w drodze. Po 45min dojeżdżam do zatoki. Odpływ w pełni, to dobrze.

Wysiadam, zaczynam gotować sprzęt…. Ale, ale, miało nie wiać… Rozczarowany stwierdzam, że jednak wieje i to równie mocno jak w Tralee. No, ale co robić, skoro już tu jestem. Idę na plażę i próbuję rzutu. Wiatr znosi woblera i w efekcie ściągam go zupełnie z boku, bania na plecionce, nie da się łowić. Mijam plażę i idę na wysunięty cypel, po drodze mijając pozostałości nieudanego wodowania łodzi.

Tu mam wiatr w plecy, więc liczę, że jakoś się uda. Rzeczywiście udaje się – łowię dwa, rdzawce nieprzekraczające 20-tu centymetrów. Mam dość, wiatr się wzmaga. Wracając wzdłuż plaży rzucam od niechcenia przynętę. Efekt jak poprzednio. W połowie drogi rzucam jeszcze raz i…. barnie. Po kilku minutach emocji ląduję ponad 40cm labraksa

Kolejny rzut i kolejne branie! Tym razem ryba spada. To dodaje mi nowych sił i nadziei. Zapada noc. Kolejne 2, 3 rzuty i kolejny bass na mojej wędce. Tym razem to ja wygrywam i ląduję kolejnego bassa – nieco mniejszego, ale również wymiarowego (wymiar ochronny 40cm).

Wracam do wędkowanie kolejne kilka rzutów i znowu ryba na wędce! Niestety po dłuższej walce, już przy brzegu udaje się jej uciec. Może warto w tym miejscu nadmienić, że bass walczy jak mało, jaka ryba. Jest silny i bardzo szybki. Szamocze się i gwałtownie zmienia kierunek ucieczki. Na pewno nie jest łatwym przeciwnikiem – i ta siła! Po kolejnych kilku rzutach odnotowuję kolejne branie i kolejny spad, po kilkuminutowej walce. Jednak Tomek miał racje. Co prawda mylił się co do wiatru, ale takich brań bassów jeszcze nie widziałem. Żerowały, dosłownie jak szalone.
No i w końcu nadchodzi ten moment. Kolejne branie i kolejna walka w toku. Tym razem pamiętając poprzednie dwa spady jestem bardzo czujny. Walczę z rybą niespiesznie i staram się użyć całych swoich umiejętności. Bass walczy wściekle, szarpie wędką i raz po raz wysnuwa żyłkę z kołowrotka. Dwukrotnie w czasie walki luzuję nieco hamulec czując potężną siłę ryby na wędce. Ryba wydaje się tym silniejsza im bliżej brzegu. Jeszcze jeden zryw. Jeszcze jeden odjazd. Jeszcze raz wędka wygina się i szarpie. W końcu udaje się, po wielominutowej walce, na brzegu ląduje największy mój dotychczasowy labraks. Minimalnie ponad 60cm i lekko ponad 2kg

Emocje jeszcze mną szarpią. Takiej walki jeszcze nigdy nie stoczyłem z rybą. Porównując z bass-em, szczupak podobnych rozmiarów jest niczym francuski piesek. Stoję na brzegu w kompletnych ciemnościach i oddycham głęboko. Jestem zadowolony, jednak telefon Tomka zachęcający mnie do przyjazdu był najlepszym punktem tego dnia (nie licząc holu). Dochodzi 23. Zapalam latarkę i wracam do samochodu. Jestem tak wyluzowany, że większą część drogi jadę ledwo 90-tką, czuję się jak na wieczornym spacerku, pełen luz i satysfakcja.

maja 04, 2007

Labraks - europejski bass morski

Cel wyprawy: labraks czyli europejski bass morski (Dicentrarchus labrax). Miejsce to oczywiście plaża o zmroku, kiedy to bassy podchodzą blisko brzegu w poszukiwaniu zdobyczy. Pogoda idealna – kończący się ciepły i słoneczny dzień, odpływ w pełni umożliwiający zbliżenie się do przełomu głębszej i płytkiej wody, prawie bezwietrznie, powierzchnia wody lekko sfalowana, co pomaga ukryć swoją obecność przed czujnymi i ostrożnymi bassami.
Razem ze znanym części z Was kolegą meldujemy się na plaży późnym wieczorem, tuż przed zachodem słońca. Będziemy łowić na bezsterowe 9-cio centymetrowe woblery. Wędki około 3m, kołowrotki rozmiaru od 3000 do 4000. Maszerujemy niespiesznie w dół plaży, wzdłuż ciągnącego się przy niej pastwiska. W czasie obławiania będziemy wracać w kierunku samochodu. Idąc napawamy się, jak zwykle pięknymi, widokami.

Gdy słońce zbliża się do zachodu zbroimy wędki i rozpoczynamy łowienie.

Jednak tego dnia nie tylko my wybraliśmy się na ryby. Najpierw spostrzegamy niewielki „dziubek” na wodzie. Szybko i bez entuzjazmu stwierdzamy, że to nie ptak tylko foka. W wielu książkach i artykułach można przeczytać, że pojawienie się foki jest najlepszym sygnałem do zwijania sprzętu. Ona również poluje na ryby z tym, że w odróżnieniu od nagiej małpy może je aktywnie ścigać. A to jak wiadomo sprawia, że ryby przestają żerować i uciekają szukając schronienia. Nie zniechęcamy się jednak, tłumacząc sobie, że w końcu może przepłoszy trochę ryb w kierunku płytkiej wody gdzie nie będzie się zapuszczać, więc być może i my na tym skorzystamy. Kontynuujemy obławianie. Po dłuższym czasie Tomek zacina w końcu bassa. Labraks to bardzo silna ryba i niesłychanie waleczna. Rozgina kotwice w woblerach i gwałtownie i szybko zmienia kierunek ucieczki w czasie holu. Trzeba się wykazać opanowaniem i cierpliwością, ponieważ chęć szybkiego zakończenia holu lądowaniem ryby zazwyczaj kończy się jej utratą.

Jednak wprawiony w zmaganiach z bassami Tomek tym razem przechyla szalę na swoją stronę.

Ja mam jedno puknięcie, jedno przytrzymanie, ale nic poza tym. W końcu daje się słyszeć w oddali plusk wody i charakterystyczne „pfffu”. To przybyły delfiny – to ostatecznie kończy nasze złudzenia – pora się pakować. Ja tego dnia bez bassa, ale za to „złowiłem” sporego kraba. Gdy złapał w szczypce woblera, którego ja trzymałem w palcach miałem okazję poczuć jego siłę – naprawdę nie chciałbym żeby złapał mnie za palec.

Jak widać na zdjęciach krab trzymał w „rękach” samicę...
Tego dnia koniec – wracamy do samochodu i umawiamy się jutro o tej samej porze w tym samym miejscu.
Program kolejnego dnia połowu taki sam – z tym, że nie widać foki ani delfinów. Jak zwykle Tomek pierwszy zacina rybę, po krótkim holu okazuje się że to nie mały bass a troć.

Tego wieczoru jest wiele skubnięć i przytrzymań, labraksy podeszły i żerują. W krótce raz-dwa łowimy po bassie. Najpierw Tomek

A potem ja – swojego pierwszego w życiu labraksa.

Misja zakończona, ląduję 50-cio centymetrowego bassa po ostrożnym holu. Nie jest duży, ale i tak cieszy. Większe jeszcze na mnie czekają.