Jeszcze nigdy nie widziałem tylu bassów w czasie jednej sesji wędkarskiej. Przyznaję jednak, że większość z nich była obserwowana w stanie wolno-pływającym a nie wylądowanym. Irlandzka wiosna jest w tym roku wyjątkowo słoneczna i ciepła. Postanowiłem więc wypróbować nową miejscówkę na bassy. W odróżnieniu od większości moich sprawdzonych miejsc, jest ona szczególnie produktywna w czasie maksimum pływu. Uważny czytelnik bloga zapewne zauważył, że większość moich wypraw na labraksy odbywa się w okolicy pływowego minimum. Tym razem jednak podjąłem siedemdziesięcio kilometrową wyprawę aby znaleźć się na upatrzonej plaży na dwie godziny przed maksimum pływu.
Warunki były dość trudne. Nierówne, poszarpane, jakże typowe skały i smagająca je wysoka fala. Miejsce na którym stałem było niemalże ponad poziomem wody, jednak uderzająca fala sprawiała, że regularnie czułem w ustach smak słonej wody. Patrząc na piętrzące się w pewnej odległości fale, widziałem w nich ryby. Niektóre dawały się nieść fali, niektóre eleganckimi ruchami przemieszczały się wewnątrz wodnego grzbietu. W czasie sesji byłem całkowicie pewien że są to bassy. Niekiedy widziałem pojedyncze ryby, niekiedy dwie lub trzy jednocześnie. Mój wędkarski przyjaciel, znający tę miejscówkę nieco dłużej twierdzi jednak, że były to cefale a nie bassy. Trudno mi jest się z tym zgodzić, gdyż ani razu nie zaobserwowałem typowego dla cefali wyskakiwania w wody w momencie podanie przynęty w miejsce gdzie przebywały ryby. Wielokrotnie zaś zaobserwowałem typowe dla bassa młynki w wodzie i podążanie za przynętą.
Rezultat dwu i pół godzinnej sesji to trzy wylądowane bassy o rozmiarach około pięćdziesięciu centymetrów. Największy z nich mierzył pięćdziesiąt sześć centymetrów długości. Wszystkie ryby były niezwykle żywotne i na lekkiej wędce dawały dobrą walkę, dodatkowo wykorzystując siłę morskich fal.
Warunki były dość trudne. Nierówne, poszarpane, jakże typowe skały i smagająca je wysoka fala. Miejsce na którym stałem było niemalże ponad poziomem wody, jednak uderzająca fala sprawiała, że regularnie czułem w ustach smak słonej wody. Patrząc na piętrzące się w pewnej odległości fale, widziałem w nich ryby. Niektóre dawały się nieść fali, niektóre eleganckimi ruchami przemieszczały się wewnątrz wodnego grzbietu. W czasie sesji byłem całkowicie pewien że są to bassy. Niekiedy widziałem pojedyncze ryby, niekiedy dwie lub trzy jednocześnie. Mój wędkarski przyjaciel, znający tę miejscówkę nieco dłużej twierdzi jednak, że były to cefale a nie bassy. Trudno mi jest się z tym zgodzić, gdyż ani razu nie zaobserwowałem typowego dla cefali wyskakiwania w wody w momencie podanie przynęty w miejsce gdzie przebywały ryby. Wielokrotnie zaś zaobserwowałem typowe dla bassa młynki w wodzie i podążanie za przynętą.
Rezultat dwu i pół godzinnej sesji to trzy wylądowane bassy o rozmiarach około pięćdziesięciu centymetrów. Największy z nich mierzył pięćdziesiąt sześć centymetrów długości. Wszystkie ryby były niezwykle żywotne i na lekkiej wędce dawały dobrą walkę, dodatkowo wykorzystując siłę morskich fal.