Zbliża się okres ochronny na irlandzkiego bassa. Trwa od 15 maja do 15 czerwca – to jeszcze trzy dni. Spotykamy się na znanej plaży w Dingle. Jak zwykle napawamy się widokiem wzgórzy otaczających zatokę.
Chmur kładących się na ich szczytach,
rozległych pastwisk na ich zboczach przylegających do morskiego brzegu,
bajecznie położonych zabudowań,
jak również pięknem tego co pod naszymi nogami.
Nie wyłączając morskiego dna odsłoniętego akurat przez odpływ.
Robimy krótki przegląd przynęt, po czym zakładamy te, co zawsze i zaczynamy działać.
Wszyscy łowimy odkryciem tego sezonu, sprawdzającymi się doskonale, 9-cio centymetrowymi bezsterowymi woblerami. Powiedzieć można – boleniowymi. Nie mija wiele czasu a tuż przy swojej przynęcie, przy samym brzegu widzę chlapnięcie i przewalające się ciało bassa. Chwilę potem Paweł ma na wędce rybę, wymiarowego labraksa (wymiar ochronny to 40cm), którego pewnie ląduje. Paweł za przynętę używa zeszłoroczny hit, 3 cm pomarańczowego, twistera na 3 gramowej główce. Moi bardziej doświadczeni koledzy zgodnie stwierdzają, że ponieważ jest widno lepiej przestawić się na te właśnie gumki. Ja również dostaję taką przynętę z arsenału Tomka. Jednak zarówno szczęśliwy łowca jak i ja mamy wrażenie, że bass przypłynął tu za woblerem a w gumę uderzył „z rozpędu” po nieudanym ataku na woblera. Po dłuższej chwili bezowocnego jig-owania decyduję się powrócić to woblera. Ta decyzja przynosi prawie natychmiastowy rezultat w postaci kolejnego bassa
Zaczyna zmierzchać a my rzucamy zapamiętale
W pewnym momencie Paweł zacina dużą rybę, która walczy zapamiętale
Okazuje się, że to ponad 2-u kilogramowy, mullet czyli po polsku cefal
Tego dnia kończymy ze wspólnym wynikiem 6 bassów, 1 mullet i 2 malutkie rdzawce. Następnego dnia czekam na wieczór. Niestety wieje porywisty wiatr (taki, co zrywa czapki). Nawet nie dzwonię do Tomka spytać się jak warunki na zatoce w Dingle. Nie dzwonię, za to On dzwoni do mnie. „Przyjeżdżasz? Tutaj wcale nie wieje, woda jest OK.” słyszę w słuchawce. To mi wystarcza i 15 min później już jestem w drodze. Po 45min dojeżdżam do zatoki. Odpływ w pełni, to dobrze.
Wysiadam, zaczynam gotować sprzęt…. Ale, ale, miało nie wiać… Rozczarowany stwierdzam, że jednak wieje i to równie mocno jak w Tralee. No, ale co robić, skoro już tu jestem. Idę na plażę i próbuję rzutu. Wiatr znosi woblera i w efekcie ściągam go zupełnie z boku, bania na plecionce, nie da się łowić. Mijam plażę i idę na wysunięty cypel, po drodze mijając pozostałości nieudanego wodowania łodzi.
Tu mam wiatr w plecy, więc liczę, że jakoś się uda. Rzeczywiście udaje się – łowię dwa, rdzawce nieprzekraczające 20-tu centymetrów. Mam dość, wiatr się wzmaga. Wracając wzdłuż plaży rzucam od niechcenia przynętę. Efekt jak poprzednio. W połowie drogi rzucam jeszcze raz i…. barnie. Po kilku minutach emocji ląduję ponad 40cm labraksa
Kolejny rzut i kolejne branie! Tym razem ryba spada. To dodaje mi nowych sił i nadziei. Zapada noc. Kolejne 2, 3 rzuty i kolejny bass na mojej wędce. Tym razem to ja wygrywam i ląduję kolejnego bassa – nieco mniejszego, ale również wymiarowego (wymiar ochronny 40cm).
Wracam do wędkowanie kolejne kilka rzutów i znowu ryba na wędce! Niestety po dłuższej walce, już przy brzegu udaje się jej uciec. Może warto w tym miejscu nadmienić, że bass walczy jak mało, jaka ryba. Jest silny i bardzo szybki. Szamocze się i gwałtownie zmienia kierunek ucieczki. Na pewno nie jest łatwym przeciwnikiem – i ta siła! Po kolejnych kilku rzutach odnotowuję kolejne branie i kolejny spad, po kilkuminutowej walce. Jednak Tomek miał racje. Co prawda mylił się co do wiatru, ale takich brań bassów jeszcze nie widziałem. Żerowały, dosłownie jak szalone.
No i w końcu nadchodzi ten moment. Kolejne branie i kolejna walka w toku. Tym razem pamiętając poprzednie dwa spady jestem bardzo czujny. Walczę z rybą niespiesznie i staram się użyć całych swoich umiejętności. Bass walczy wściekle, szarpie wędką i raz po raz wysnuwa żyłkę z kołowrotka. Dwukrotnie w czasie walki luzuję nieco hamulec czując potężną siłę ryby na wędce. Ryba wydaje się tym silniejsza im bliżej brzegu. Jeszcze jeden zryw. Jeszcze jeden odjazd. Jeszcze raz wędka wygina się i szarpie. W końcu udaje się, po wielominutowej walce, na brzegu ląduje największy mój dotychczasowy labraks. Minimalnie ponad 60cm i lekko ponad 2kg
Emocje jeszcze mną szarpią. Takiej walki jeszcze nigdy nie stoczyłem z rybą. Porównując z bass-em, szczupak podobnych rozmiarów jest niczym francuski piesek. Stoję na brzegu w kompletnych ciemnościach i oddycham głęboko. Jestem zadowolony, jednak telefon Tomka zachęcający mnie do przyjazdu był najlepszym punktem tego dnia (nie licząc holu). Dochodzi 23. Zapalam latarkę i wracam do samochodu. Jestem tak wyluzowany, że większą część drogi jadę ledwo 90-tką, czuję się jak na wieczornym spacerku, pełen luz i satysfakcja.
Chmur kładących się na ich szczytach,
rozległych pastwisk na ich zboczach przylegających do morskiego brzegu,
bajecznie położonych zabudowań,
jak również pięknem tego co pod naszymi nogami.
Nie wyłączając morskiego dna odsłoniętego akurat przez odpływ.
Robimy krótki przegląd przynęt, po czym zakładamy te, co zawsze i zaczynamy działać.
Wszyscy łowimy odkryciem tego sezonu, sprawdzającymi się doskonale, 9-cio centymetrowymi bezsterowymi woblerami. Powiedzieć można – boleniowymi. Nie mija wiele czasu a tuż przy swojej przynęcie, przy samym brzegu widzę chlapnięcie i przewalające się ciało bassa. Chwilę potem Paweł ma na wędce rybę, wymiarowego labraksa (wymiar ochronny to 40cm), którego pewnie ląduje. Paweł za przynętę używa zeszłoroczny hit, 3 cm pomarańczowego, twistera na 3 gramowej główce. Moi bardziej doświadczeni koledzy zgodnie stwierdzają, że ponieważ jest widno lepiej przestawić się na te właśnie gumki. Ja również dostaję taką przynętę z arsenału Tomka. Jednak zarówno szczęśliwy łowca jak i ja mamy wrażenie, że bass przypłynął tu za woblerem a w gumę uderzył „z rozpędu” po nieudanym ataku na woblera. Po dłuższej chwili bezowocnego jig-owania decyduję się powrócić to woblera. Ta decyzja przynosi prawie natychmiastowy rezultat w postaci kolejnego bassa
Zaczyna zmierzchać a my rzucamy zapamiętale
W pewnym momencie Paweł zacina dużą rybę, która walczy zapamiętale
Okazuje się, że to ponad 2-u kilogramowy, mullet czyli po polsku cefal
Tego dnia kończymy ze wspólnym wynikiem 6 bassów, 1 mullet i 2 malutkie rdzawce. Następnego dnia czekam na wieczór. Niestety wieje porywisty wiatr (taki, co zrywa czapki). Nawet nie dzwonię do Tomka spytać się jak warunki na zatoce w Dingle. Nie dzwonię, za to On dzwoni do mnie. „Przyjeżdżasz? Tutaj wcale nie wieje, woda jest OK.” słyszę w słuchawce. To mi wystarcza i 15 min później już jestem w drodze. Po 45min dojeżdżam do zatoki. Odpływ w pełni, to dobrze.
Wysiadam, zaczynam gotować sprzęt…. Ale, ale, miało nie wiać… Rozczarowany stwierdzam, że jednak wieje i to równie mocno jak w Tralee. No, ale co robić, skoro już tu jestem. Idę na plażę i próbuję rzutu. Wiatr znosi woblera i w efekcie ściągam go zupełnie z boku, bania na plecionce, nie da się łowić. Mijam plażę i idę na wysunięty cypel, po drodze mijając pozostałości nieudanego wodowania łodzi.
Tu mam wiatr w plecy, więc liczę, że jakoś się uda. Rzeczywiście udaje się – łowię dwa, rdzawce nieprzekraczające 20-tu centymetrów. Mam dość, wiatr się wzmaga. Wracając wzdłuż plaży rzucam od niechcenia przynętę. Efekt jak poprzednio. W połowie drogi rzucam jeszcze raz i…. barnie. Po kilku minutach emocji ląduję ponad 40cm labraksa
Kolejny rzut i kolejne branie! Tym razem ryba spada. To dodaje mi nowych sił i nadziei. Zapada noc. Kolejne 2, 3 rzuty i kolejny bass na mojej wędce. Tym razem to ja wygrywam i ląduję kolejnego bassa – nieco mniejszego, ale również wymiarowego (wymiar ochronny 40cm).
Wracam do wędkowanie kolejne kilka rzutów i znowu ryba na wędce! Niestety po dłuższej walce, już przy brzegu udaje się jej uciec. Może warto w tym miejscu nadmienić, że bass walczy jak mało, jaka ryba. Jest silny i bardzo szybki. Szamocze się i gwałtownie zmienia kierunek ucieczki. Na pewno nie jest łatwym przeciwnikiem – i ta siła! Po kolejnych kilku rzutach odnotowuję kolejne branie i kolejny spad, po kilkuminutowej walce. Jednak Tomek miał racje. Co prawda mylił się co do wiatru, ale takich brań bassów jeszcze nie widziałem. Żerowały, dosłownie jak szalone.
No i w końcu nadchodzi ten moment. Kolejne branie i kolejna walka w toku. Tym razem pamiętając poprzednie dwa spady jestem bardzo czujny. Walczę z rybą niespiesznie i staram się użyć całych swoich umiejętności. Bass walczy wściekle, szarpie wędką i raz po raz wysnuwa żyłkę z kołowrotka. Dwukrotnie w czasie walki luzuję nieco hamulec czując potężną siłę ryby na wędce. Ryba wydaje się tym silniejsza im bliżej brzegu. Jeszcze jeden zryw. Jeszcze jeden odjazd. Jeszcze raz wędka wygina się i szarpie. W końcu udaje się, po wielominutowej walce, na brzegu ląduje największy mój dotychczasowy labraks. Minimalnie ponad 60cm i lekko ponad 2kg
Emocje jeszcze mną szarpią. Takiej walki jeszcze nigdy nie stoczyłem z rybą. Porównując z bass-em, szczupak podobnych rozmiarów jest niczym francuski piesek. Stoję na brzegu w kompletnych ciemnościach i oddycham głęboko. Jestem zadowolony, jednak telefon Tomka zachęcający mnie do przyjazdu był najlepszym punktem tego dnia (nie licząc holu). Dochodzi 23. Zapalam latarkę i wracam do samochodu. Jestem tak wyluzowany, że większą część drogi jadę ledwo 90-tką, czuję się jak na wieczornym spacerku, pełen luz i satysfakcja.
Siema Chcialem tylko zapytac w ktorym miejscu lowicie w dingle Ja mieszkam w tralee i najczesciej jezdze lowic na Valencie -Valentia Island-Tylko ze tam jest spory kawalek I nie chce mi sie bardzo spedzac 4 godz na sama jazde tam i spowrotem...Po za tym zostaje mi jeszcze Fenit Ale tam to strata czasu jezdzic Jesli dal bys rade wzucic jakas mapke z zaznaczonymi miej wiecej dobrymi lowiskami w okolicach Do Dingle mial bym o polowe drogi krocej I nie tylko ja Z gory dzieki
OdpowiedzUsuń