grudnia 31, 2007

Ostatnia ryba 2007


Rano obudził mnie telefon. Nieco niechętnie sięgnąłem go z parapetu. Okazało się, że to dzwoni Kuba, proponując ostatni w tym roku wypad na szczupaki. „Prognoza mówi, że nie będzie mocno wiało a padać będzie nie tak bardzo” – słyszę w słuchawce. Oczywiście nie trzeba było mnie namawiać. I już następnego dnia o dziewiątej rano witam się z Kubą i Rochem. Niestety pogoda nas nie rozpieszcza, ulewny deszcz i dość silne porywy wiatru. Mimo to pakujemy sprzęt na łódkę i wypływamy na jezioro.

Kilka chwil później wiatr praktycznie ustaje a i deszcz ledwo kapie. Wyniki to jeden niewielki szczupaczek, szczęśliwie mój. To ostatnia w tym roku ryba. Kilkadziesiąt minut później wiatr i deszcz przypominają nam, że to irlandzka zima. O czternastej jesteśmy powrotem na brzegu. Koniec wędkowania na ten rok. I do zobaczenia w przyszłym!

listopada 03, 2007

Dunquin


Jeszcze przed nadejściem zimowych sztormów wybieramy się na miejscówkę niedaleko miejscowości Dunquin na półwyspie Dingle. Zostawiamy samochód na rozwidleniu gruntowych dróg pomiędzy zabudowaniami i dalej już pieszo, przez pastwiska, skacząc niejednokrotnie przez ogrodzenia z drutu kolczastego zmierzamy w kierunku brzegu. W końcu docieramy do czegoś, co można nazwać miniaturowym fiordem.

Bardzo ostrożnie schodzimy po ostrych jak nóż stromych skałach jak najbliżej wody, zbroimy wędki i zaczynamy łowienie przy użyciu niewielkich gum.

Niestety ryby nas nie rozpieszczają. Od czasu do czasu, gdy ławica zbliża się do brzegu następuje seria brań, po czym następuje przerwa, wypełniana bezowocnym biczowaniem wody. Aż do nadejścia kolejnej ławicy. W tym czasie udaje się nam złowić kilka ledwie przeciętnych rdzawców.

Mnie, w ramach niewielkiej odmiany, udaje się złowić czarniaka a konkretniej czarniaczka. Jest malusi, ale przynajmniej większy niż ten złowiony przeze mnie na początku roku w Fenit.

Dzień zbliża się do końca a chwilę przed zmierzchem Tomek, jak zwykle pieczętuje nasz wypad mocniejszym akcentem w postaci rdzawca przyzwoitych rozmiarów, przynajmniej jak na rybę złowioną z brzegu.

I tak jeden z ostatnich w tym roku wypadów na ryby na półwyspie Dingle dobiega końca. W następnym tygodniu zaczynają się sztormy i wiatr wiejący z prędkością 70 km/h. Oby do marca!

września 15, 2007

Labraks 78 cm

Przez ostatnie tygodnie koniec dnia wyglądał podobnie. Polowanie na labraksa czyli europejskiego bassa morskiego. Gdy zaczynał zapadać zmierzch, wędka i kamizelka wędkarska oraz kalosze lądowały w samochodzie, a ja za jego kierownicą, ruszałem w drogę na półwysep Dingle. Na miejscu jestem zazwyczaj po zmroku. Niewielki kawałek ziemi kończący przy samej plaży gruntową drogę biegnącą pomiędzy pastwiskami. To prowizoryczny parking i punkt startu. Przebieranie i zbrojenie wędki odbywa się już w świetle latarki. Kompletna cisza, którą zakłócają tylko głosy morskich ptaków nocujących na plaży oraz rytmiczny szum fal. Do linii wody trzeba przejść od kilku do kilkudziesięciu metrów w zależności od fazy pływu.
O tej porze roku połów zaczynam zazwyczaj już w całkowitych ciemnościach. Stojąc prawie po kolana w wodzie, nasłuchuję charakterystycznego plusku, będącego znakiem, że w pobliżu żerują labraksy. Ostateczne doznanie spinningisty, słuch, wędka i potężny przeciwnik czający się w płytkiej wodzie. Bass znany jest ze swej ostrożności i siły. Nie raz już walka kończyła się rozgiętymi kotwicami woblera. Dlatego grę z rybą należy toczyć niespiesznie na niezbyt mocno dokręconym hamulcu.
Typowo po silnym braniu rozpoczyna się gwałtowna walka. Nasłuchując potężnych chlapnięć można śledzić jak walcząca ryba przemieszcza się po łowisku. Labraks nie próbuje robić długich odjazdów, raczej zdaje się od początku wiedzieć, „co jest grane” i potężnymi szarpnięciami testuje wszystkie elementy zestawu. Odjazdy, które się zdarzają, są krótkie, dzięki nim ryba odzyskuje nieco pola, ale tylko tyle, aby w następnej chwili po raz kolejny potężnie szarpnąć wędką w desperackiej próbie odzyskania wolności. Najczęściej daje się łowić ryby około 50 cm długości.
Jednak tego wieczoru w bezsterowego woblera podanego w okolice skąd przed chwilą dobiegł charakterystyczny plusk, uderzyła znacznie większa ryba. Kołowrotek raz po raz oddawał plecionkę w krótkich seriach po każdej, z których dało się słyszeć potężne chlapnięcia. Mijają minuty, ryba w każdej chwili jest gotowa wykorzystać najmniejszy błąd wędkarza i przeciążyć najsłabszy element zestawu. W końcu zmęczona, daje się wyholować na płyciznę gdzie nie ma już tyle wody, aby mogła skutecznie walczyć. Miarka wskazuje 78 cm, a więc spełnia irlandzkie normy, aby być zaklasyfikowany jako okaz!
Populacja labraksa została przetrzebiona w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku. Przede wszystkim za przyczyną odłowów komercyjnych. Pomimo wprowadzenia zakazu handlu, oraz ograniczeń dla wędkarzy: ilości, wymiaru oraz okresu ochronnego, populacja odbudowuje się bardzo powoli. Bass morski, aby dorosnąć do 75 cm potrzebuje około 25 lat! Zabicie takiej ryby jest, więc niczym innym jak aktem bezmyślności i barbarzyństwa.
Tak, więc mój okaz po szybkiej sesji zdjęciowej wraca do wody. Jest w dobrej kondycji, nie wykłada się na boki ani nie błądzi w płytkiej wodzie. Od razu, sprawnie kieruje się na otwarte wody. Być może jeszcze kiedyś się z nim spotkam.

sierpnia 05, 2007

jIErkbait


Pierwszy pozakrajowy zlot forumowiczów z portalu jerkbait.pl był nadzwyczaj skromny. Jak to ujął nasz gospodaż Standerus – zlot jak co weekend. Wiele na jego temat zostało już napisane, dlatego opisze jeden tylko jego aspekt, nie poruszany w pozostałych relacjach. Był to mój pierwszy porządny kontakt z castingiem, czyli łowieniem przy użyciu wędek dostosowanych do współpracy z multiplikatorem.

Pierwszy dzień to ciężkie przynęty i polowanie na szczupaka. Wypływamy na zatokę Inny w dwie łodzie. Pogoda całkiem dobra choć pod koniec dnia, już raczej, dla wytrwałych.
Operowanie zestawem castingowym przy około 40 gramowych przynętach okazuje się nadzwyczaj łatwe. Po kilkunastu rzutach osiągane odległości podawania przynęty nie różnią się od tych osiąganych przy użyciu zwykłego kołowrotka. Hamowanie szpuli szybko staje się odruchowe i zupełnie nie poświęca się temu uwagi. Po pół dnia łowienia zestaw na tyle daje się wyczuć, że bez przeszkód wyobrażam sobie łowienie w całkowitych ciemnościach bez konieczności obserwowania przynęty i jej momentu wpadania do wody.

Drugi dzień, to druga sprawność castingowa, czyli lekkie przynęty.
Nastawiamy się na pstrągi na pobliskiej rzece. Tutaj operowanie zestawem z multiplikatorem wymaga już nieco skupienia i koordynacji. Okolica jest zarośnięta a pobliskie drzewa obwieszone całą galerią rozmaitych przynęt. Pozostałości po poprzednikach. Tym razem, szpulę multiplikatora trzeba hamować już w czasie lotu przynęty, a nie tylko w chwili jej kontaktu z woda. Oczywiście jest to nieco trudniejsze, ale ponownie po pewnym czasie staje się odruchowe i nie nastręcza jakiś szczególnych kłopotów. Niestety rzeka po nocnych ulewach jest wezbrana i bura, przez co nie mamy najmniejszych szans na pstrągi.

Podsumowując spotkanie bardzo udane. Wyborne towarzystwo, wymiana doświadczeń i rozmowy na poziomie. Możliwość organoleptycznego doświadczenia baitcastingu. Dla mnie, to na pewno nie koniec a dopiero początek takiego łowienia.

sierpnia 04, 2007

Szczupak 91 cm

Największy ryba, jaką udało mi się do tej pory złowić. Szczupak 91 cm Połów dokonany w czasie pierwszego pozakrajowego zlotu castingowego w Athlone w Irlandii. Ryba wzięła na otwartej głębokiej wodzie na żółte kopyto – 6 z dwiema dozbrojkami. Wędka castingowa St.Croix Premier do 30lb ze starym multiplikatorem ABU Ambassadeur C4 6501. Szczupak wziął bardzo delikatnie i początkowo zdawało się, że to niewielka ryba. Pozwolił podciągnąć się prawie pod łódź, gdzie mogliśmy go zobaczyć i wtedy dopiero rozpoczęła się walka. Ryba wykonała około pięciu długich odjazdów i kilka mniejszych. Warto zwrócić uwagę, że na jej ciele widać ślady pozostawione najprawdopodobniej przez jeszcze większego szczupaka.

lipca 07, 2007

Woblery Kujawskie w Kerry


Na początku lipca do hrabstwa Kerry zawitali bracia Taps, ludzie stojący za znakomitymi Woblerami Kujawskimi, na które łowiliśmy i nadal łowimy całą gamę gatunków atlantyckich ryb. Od bassów, przez rdzawce aż po wargacze. Miałem, więc niewątpliwą przyjemność nie tylko poznać chłopaków, ale również przez dwa kolejne dni wybrać się z nimi na ryby, pokazując okoliczne łowiska i testując powierzchniowego Slippera.

Pierwszego dnia, pod wieczór, wybraliśmy się na przystań w Ventry. Wyniki były bardzo dobre. Każdy z nas wyholował po około 9 rdzawców, przy czym każdemu trafiły się przynajmniej dwa w granicach 50 cm.



Do tego kilka rekinków psich, mały konger, makrela a nawet niewielka mostelka.



Niestety kolejny dzień zawiódł nas pod względem zdobyczy wędkarskich, pozostało jedynie napawać się zapierającymi dech widokami klifów Slea Head.

lipca 06, 2007

Rekinek psi 70 cm


Największy dotychczas złowiony, siedemdziesięciocentymetrowy rekinek psi (dogfish). Połów miał miejsce w Ventry a ryba została złowiona na kawałek makreli na haku 3/0. Obciążenie 100g. Ponownie do połowu użyłem feedera o ciężarze wyrzutu do 110g. Jest to dowód, iż, mimo że wędka do połowu metodą drgającej szczytówki jest miękka, to daje się nią skutecznie łowić przy użyciu dużych haków i zacinać „twarde” morskie ryby.

czerwca 27, 2007

Raja ciernista 84 cm

Cały tydzień upłynął pod znakiem surf-castingu. Głównie z powodu korzystnego pływu, który zawracał z odpływu w przypływ, gdy zapadał zmierzch. Dzięki temu dwa korzystne czynniki nakładały się dając świetną okazję do połowu wyruszających na nocne łowy rekinków psich i raji ciernistych. Raja nawet na mocnym plażowym zestawie potrafi dać dobrą walkę, niejednokrotnie robiąc odjazd mimo dość mocno dokręconego hamulca. Na zdjęciu spodnia strona ryby, największej jak do tej pory, którą udało mi się złowić.

czerwca 23, 2007

Fenit Island

Można powiedzieć, że to pierwszy sukces w trudnej sztuce surfcastingu. Co prawda łowiłem już z plaży bassy na spinning, jednak wszelkie połowy gruntowe zakończone sukcesem odbywały się bądź z pomostów czy przystani bądź z klifów. Tym razem jednak mój upór i konsekwencja zaowocowały. Po pierwsze dobrze wybrałem miejsce i porę. Fenit Island wieczór. Chwila po zwrocie pływu na wzbierający. Po drugie, poprzednie bezowocne wyprawy dały tyle, że nauczyłem się podawać zestaw na wystarczającą odległość. I mimo że wiatr nie był wcale słaby a na dodatek wiał w kierunku lądu odległość, na jaką szybował zestaw była zadowalająca. Sam zestaw również wypracowany drogą poprzednich doświadczeń. Zrezygnowałem z tak polecanego wszem i wobec dwu-hakowego zestawu na korzyść jednego haka 2/0 na bocznym troku i ciężarka z wąsami 150g. Jako przynęta posłużyły poczciwe paski mięsa makreli. Pierwszą surfcastingową zdobyczą okazał się pospolity rekinek psi (dogfish). Jednak na pocieszenie, największy, jakiego do tej pory złowiłem – 66cm


Ten sukces oczywiście podniósł moje morale i dodał zapału. Niespełna półtorej godziny później szczytówka najpierw prostuje się a następnie po pewnej chwili zaczyna być energicznie szarpana. Zacięcie i od razu czuję, że ryba jest większa niż poprzednia zdobycz. Holując ostrożnie rybę zastanawiam się, co mam na końcu wędki. Wiem, że ryba na pewno nie walczy jak dogfish, który stawia raczej równomierny opór, po czym chlapie się na powierzchni. Ryba, co jakiś czas szarpie bardzo energicznie wędką w czasie holu. To jeszcze bardziej wzmaga moją ostrożność gdyż zastanawiam się czy nie mam na wędce bassa, wiedząc, że i na przynętę leżącą na dnie można je niekiedy złowić. W końcu przy samej plaży widzę przewalające się w wodzie duże płetwy. To na pewno nie jest bass ani nic, co do tej pory miałem na wędce. Po chwili ląduję ponad 70-cio centymetrową raję ciernistą (Raja clavata) nazywaną tutaj thornback ray.

Trzeba się z nimi obchodzić z ostrożnością, jako, że nie dość, że ich ciało oraz ogon pokryte jest dużą ilością ostrych kolców, to większe osobniki potrafią wytwarzać silne ładunki elektryczne. I tak kończy się pierwszy skuteczny połów surfcastingowy.

czerwca 08, 2007

Rdzawiec, co 5 minut

Ponieważ okres ochronny na bassa wciąż trwa, udałem się dalej, za "bassową" plażę, w okolice latarni morskiej, gdzie ze skał jest dostęp do głębszej wody. Prawdopodobieństwo złowienia tam bassa jest niewielkie za to można liczyć na rdzawce.

Rdzawce biorą wyśmienicie, niestety maluszki. Mimo to w niespełna godzinę, łowię dziesięć małych rybek. Po braniu mały rdzawiec chwile energicznie szarpie wędką, po czym daje za wygraną i dalsza część holu przypomina już przysłowiowe "ciągnięcie szmaty".

Po około godzinie od rozpoczęcia łowienia, przypływ przynosi do brzegu masę zielska, które czepia się przynęty i skutecznie zniechęca do wędkowania. Mimo to jak na godzinny wypad i tak całkiem przyjemnie. No cóż, tym razem nie jakość a ilość. Zanim zdążył zapaść zmierzch wracam do domu.

czerwca 04, 2007

Rzeka Shannon


Długi czerwcowy weekend na rzece Shannon. Pojechaliśmy tam z Tomkiem na zaproszenie Kuby, kolegi z jerkbait.pl Jak łatwo się domyślać, chłopaki używali krótkich wędek castingowych, a ja przydługiego kija trociowego z kołowrotkiem o stałej szpuli. Niestety podobnie jak w Szwecji tak i w Irlandii szczupaki na przełomie wiosny i lata nie brały i niezmiernie trudno było cokolwiek ugrać. Prawdopodobnie z powodu ciepłej zimy. Nie tylko nam słabo szło, Kuba kilka dni wcześniej spotkał na pobliskim jeziorze Ree ekipę WMH, kręcącą film o wędkowaniu w Irlandii, ale i oni złowili ledwo kilka krótkich szczupaków. Pierwszego dnia wiał wiatr, było dość zimno i co jakiś czas padał deszcz. Tego dnia złowiłem dwa szczupaki 70 cm, Kuba jedną 80 cm i Tomek też jedną czy dwie 70-tki. Poza tym kilka glutów pod 50cm ze trzy okonie przez przypadek i to by było na tyle.


Nędza…. mimo, że relacja z tego dnia połowu brzmiała „złowiliśmy około 30-stu ryb!” Jednak gorsze dopiero miało nadejść. Kolejny dzień na wodzie, mimo znacznej poprawy pogody, skończył się kompletną porażką. Kuba nie miał nawet dotknięcia, ja przez chwilkę holowałem pięćdziesiątaka złowionego w trolingu, który po chwili holu spadł. Honor wyprawy uratował Tomek, który tego dnia trafił 88cm szczupaka – chociaż tyle! Gratulacje Tomek.

No i to była ryba wyprawy. Metrówki w czasie tego wyjazdu widzieliśmy jedynie na zdjęciach. Jednak podsumowując wyjazd można uznać za udany. Spędziłem 2 dni z profesjonalnymi wędkarzami i świetnymi kompanami. Przyjrzałem się z bliska castingowym zabaweczkom. A przede wszystkim niezmiernie dużo dowiedziałem się o łowieniu szczupaków. Pozostaje jedynie niedosyt, jeśli chodzi o ryby i nawet nie przekonały mnie zapewnienia kolegów, że nie jest tak źle, bo przecież złowiłem „życiówkę” (72 czy 73 cm) bo przecież poprzedni miał tylko siedemdziesiąt. Nie ma to jak się pocieszać.

maja 23, 2007

Szczupak 70 cm


Majowy wypad na jezioro Allua niedaleko Macroom w Irlandii. Tego dnia popełniliśmy duży błąd szukając szczupaków w miejscach gdzie zwykle stały, czyli w czcinach i rozmaitych zakamarkach. Tymczasem zębacze tego dnia przebywały na głębszej i otwartej wodzie. Dopiero pod koniec dnia zrozumieliśmy swój błąd. Na zdjęciu mój największy dotychczasowy szczupak. Mierzący 70 cm zębacz wziął na otwartej wodzie na Salmo Slider w barwach hot perch. Po mierzeniu i sesji fotograficznej wraca do wody.

maja 20, 2007

Konger 80 cm


Tego dnia wybraliśmy się pospiningować na klify Slea Head. Niestety wyniki były mizerne, jeden rdzawiec i jedna makrela. Znacznie ciekawszy połów został dokonany za to metodą gruntową.

Na kawałek makreli połaszczył się niewielki (!) konger. Miarka pokazała 80 cm tak, więc jest to wyrównanie mojego dotychczasowego rekordu długości ryby. Poprzednio rybę tej długości złowiłem w zeszłym roku na stawach w Glinniku, a był nią jesiotr.

maja 17, 2007

Krab z Ventry


Kraby są częstym przyłowem w czasie wędkowania na Atlantyku. Oczywiście rzadziej, jeśli wędkujemy metodą spinningową. Najczęściej lądują podhaczone za któreś z odnóży. Zdecydowanie częściej można się jednak na nie natknąć wędkując z gruntu. Kraby ochoczo obsiadają leżącą na dnie przynętę i trzymają się jej nie zważając na okoliczności. Czasami może być to uciążliwe, ponieważ gdy kraby obsiądą przynętę nie ma szans na branie ryby. Często można zobaczyć charakterystyczne drganie szczytówki, gdy krab lub kraby dobierają się do przynęty. Ich rozmiary wahają się od maleńkich, rozmiarów pudełka zapałek do całkiem sporych wielkości dwóch dłoni. Przy odhaczaniu należy zachować ostrożność albowiem krab w mocnych szczypcach może połamać palce. Często się zdarza, że przestraszony krab odrzuca odnóże w geście obronnym. Tak właśnie uczynił krab na zdjęciu widząc cień kolegi usiłującego go sfotografować. Mimo to nie zamierzał rezygnować z kawałka makreli, którego się trzymał. Wszelkie strząsanie i próby oderwania go nie przynosiły efektu. Dopiero zarzucenie zestawu razem z nieproszonym gościem sprawiło, że puścił się jeszcze w locie. Widać kraby nie lubią przeciążeń. I to jest dowód na stwierdzenie, że kraby nie mogą być kosmonautami.

maja 13, 2007

Dwa wieczory w Dingle

Zbliża się okres ochronny na irlandzkiego bassa. Trwa od 15 maja do 15 czerwca – to jeszcze trzy dni. Spotykamy się na znanej plaży w Dingle. Jak zwykle napawamy się widokiem wzgórzy otaczających zatokę.

Chmur kładących się na ich szczytach,

rozległych pastwisk na ich zboczach przylegających do morskiego brzegu,

bajecznie położonych zabudowań,

jak również pięknem tego co pod naszymi nogami.

Nie wyłączając morskiego dna odsłoniętego akurat przez odpływ.

Robimy krótki przegląd przynęt, po czym zakładamy te, co zawsze i zaczynamy działać.

Wszyscy łowimy odkryciem tego sezonu, sprawdzającymi się doskonale, 9-cio centymetrowymi bezsterowymi woblerami. Powiedzieć można – boleniowymi. Nie mija wiele czasu a tuż przy swojej przynęcie, przy samym brzegu widzę chlapnięcie i przewalające się ciało bassa. Chwilę potem Paweł ma na wędce rybę, wymiarowego labraksa (wymiar ochronny to 40cm), którego pewnie ląduje. Paweł za przynętę używa zeszłoroczny hit, 3 cm pomarańczowego, twistera na 3 gramowej główce. Moi bardziej doświadczeni koledzy zgodnie stwierdzają, że ponieważ jest widno lepiej przestawić się na te właśnie gumki. Ja również dostaję taką przynętę z arsenału Tomka. Jednak zarówno szczęśliwy łowca jak i ja mamy wrażenie, że bass przypłynął tu za woblerem a w gumę uderzył „z rozpędu” po nieudanym ataku na woblera. Po dłuższej chwili bezowocnego jig-owania decyduję się powrócić to woblera. Ta decyzja przynosi prawie natychmiastowy rezultat w postaci kolejnego bassa

Zaczyna zmierzchać a my rzucamy zapamiętale

W pewnym momencie Paweł zacina dużą rybę, która walczy zapamiętale

Okazuje się, że to ponad 2-u kilogramowy, mullet czyli po polsku cefal

Tego dnia kończymy ze wspólnym wynikiem 6 bassów, 1 mullet i 2 malutkie rdzawce. Następnego dnia czekam na wieczór. Niestety wieje porywisty wiatr (taki, co zrywa czapki). Nawet nie dzwonię do Tomka spytać się jak warunki na zatoce w Dingle. Nie dzwonię, za to On dzwoni do mnie. „Przyjeżdżasz? Tutaj wcale nie wieje, woda jest OK.” słyszę w słuchawce. To mi wystarcza i 15 min później już jestem w drodze. Po 45min dojeżdżam do zatoki. Odpływ w pełni, to dobrze.

Wysiadam, zaczynam gotować sprzęt…. Ale, ale, miało nie wiać… Rozczarowany stwierdzam, że jednak wieje i to równie mocno jak w Tralee. No, ale co robić, skoro już tu jestem. Idę na plażę i próbuję rzutu. Wiatr znosi woblera i w efekcie ściągam go zupełnie z boku, bania na plecionce, nie da się łowić. Mijam plażę i idę na wysunięty cypel, po drodze mijając pozostałości nieudanego wodowania łodzi.

Tu mam wiatr w plecy, więc liczę, że jakoś się uda. Rzeczywiście udaje się – łowię dwa, rdzawce nieprzekraczające 20-tu centymetrów. Mam dość, wiatr się wzmaga. Wracając wzdłuż plaży rzucam od niechcenia przynętę. Efekt jak poprzednio. W połowie drogi rzucam jeszcze raz i…. barnie. Po kilku minutach emocji ląduję ponad 40cm labraksa

Kolejny rzut i kolejne branie! Tym razem ryba spada. To dodaje mi nowych sił i nadziei. Zapada noc. Kolejne 2, 3 rzuty i kolejny bass na mojej wędce. Tym razem to ja wygrywam i ląduję kolejnego bassa – nieco mniejszego, ale również wymiarowego (wymiar ochronny 40cm).

Wracam do wędkowanie kolejne kilka rzutów i znowu ryba na wędce! Niestety po dłuższej walce, już przy brzegu udaje się jej uciec. Może warto w tym miejscu nadmienić, że bass walczy jak mało, jaka ryba. Jest silny i bardzo szybki. Szamocze się i gwałtownie zmienia kierunek ucieczki. Na pewno nie jest łatwym przeciwnikiem – i ta siła! Po kolejnych kilku rzutach odnotowuję kolejne branie i kolejny spad, po kilkuminutowej walce. Jednak Tomek miał racje. Co prawda mylił się co do wiatru, ale takich brań bassów jeszcze nie widziałem. Żerowały, dosłownie jak szalone.
No i w końcu nadchodzi ten moment. Kolejne branie i kolejna walka w toku. Tym razem pamiętając poprzednie dwa spady jestem bardzo czujny. Walczę z rybą niespiesznie i staram się użyć całych swoich umiejętności. Bass walczy wściekle, szarpie wędką i raz po raz wysnuwa żyłkę z kołowrotka. Dwukrotnie w czasie walki luzuję nieco hamulec czując potężną siłę ryby na wędce. Ryba wydaje się tym silniejsza im bliżej brzegu. Jeszcze jeden zryw. Jeszcze jeden odjazd. Jeszcze raz wędka wygina się i szarpie. W końcu udaje się, po wielominutowej walce, na brzegu ląduje największy mój dotychczasowy labraks. Minimalnie ponad 60cm i lekko ponad 2kg

Emocje jeszcze mną szarpią. Takiej walki jeszcze nigdy nie stoczyłem z rybą. Porównując z bass-em, szczupak podobnych rozmiarów jest niczym francuski piesek. Stoję na brzegu w kompletnych ciemnościach i oddycham głęboko. Jestem zadowolony, jednak telefon Tomka zachęcający mnie do przyjazdu był najlepszym punktem tego dnia (nie licząc holu). Dochodzi 23. Zapalam latarkę i wracam do samochodu. Jestem tak wyluzowany, że większą część drogi jadę ledwo 90-tką, czuję się jak na wieczornym spacerku, pełen luz i satysfakcja.